#3 Zapalić haszysz w Maroko
01:47
Podobno w życiu trzeba spróbować wszystkiego, ale tak, aby się nie uzależnić.
Możecie wstawiać wodę na herbatę, albo mleko zagrzać, bo będzie dłuższe niż zwykle.
Pierwszy wyjazd poza granicę Europy. Północna Afryka - Maroko. Wraz z Maciej Tobolko
podjęliśmy spontaniczną decyzję o kupnie biletów w pół godziny.
Poczytaliśmy sporo na temat tego kraju. Lekki strach, ponieważ kilka dni
przed wylotem terroryści w Algierii napadli na hotel. Grudzień 2015 -
lato w zimie.
Szybki research co ciekawego można robić w tym kraju i
okazało się, że znaczna część światowego haszyszu pochodzi z Maroka...
If you know what i mean... ;]
Nie trudno było wymyślać kolejną rzecz, która warto spróbować w życiu. Raz nie zawsze, dwa nie często
Marrakesz nazywany jest również Marrahash. Nie zastanawialiśmy się długo.
Marrakesz nazywany jest również Marrahash. Nie zastanawialiśmy się długo.
Po przylocie do kraju napotkaliśmy delikatne problemy na lotnisku,
podejrzane pytania oficerów na bramkach.... ale jak to dobrze, że
studiowałem filologię romańska od 3 miesięcy, to troszkę sypałem im
swoim biegłym francuskim HE HE. I nas puścili.
Taksóweczka i pyk
pod hostel. No prawie. Ciemne uliczki i kilku małolatów, którzy
zaczepili nas po wyjściu z taksówki, jakieś dragi? Coś chcecie?
Nie
było wesoło, zwłaszcza, ze była godzina może 2 w nocy? Po jakimś czasie
udało się trafić do hostelu. Miły pan recepcjonista zaparzył nam
tradycyjną BERBER WHISKY, czyli ichnią herbatę oraz poczęstował
ciastkiem.
Zamiast zapytać, który to nasz pokój, to moje pierwsze
pytanie brzmiało "Do you have some hash?" - Gościu popatrzył z pogardą i
odpowiedział ze złością "NO". Smutna historia, co? Niekoniecznie.
Po przebudzeniu jego pytanie, które powinno być tak oczywiste i zamiast
zapytać "Jak tam noc?" Oczywiście NO HOMO, brzmiało troszkę inaczej.
"Chcecie haszu?" Możecie sobie teraz wyobrazić mój głupi uśmieszek na
twarzy : - tak, dokładnie taki.
Kupiliśmy kostkę za 200 Marokańskich Dirhamów. Tutaj pali każdy. Od
policjanta po lekarza. Poznawanie kultury arabskiej pełną gębą.
Zwiedzanie miasta w dzielnicach, gdzie turysta nie stawia stopy.
Zdziwienie lokalnych mieszkańców widząc dwóch białych gości wchodzących
tam gdzie nie trzeba, a nawet nie wolno.
Kolejnego dnia ten sam pan z
recepcji zaprosił nas na sziszę, tutaj dodawany jest do niej kief. Przy
stole 2 Polaków, 2 Brazylijki i 1 Berber. Brak znajomości wspólnego
języka, jakim mógłby być angielski nikomu nie przeszkadzało.
Porozumiewanie się za pomocą translatora przy sziszy i herbatce ma swoje
plusy i minusy. Najważniejsze było to, że wszyscy byli zadowoleni .
Wieczorem na tarasie towarzystwa dotrzymał nam brat wcześniej
wymienionego hotelarza. Arabska muzyczka z jego telefonu i znów haszysz.
Chłopak miał może 13 lat, ale jego wzrok podczas palenia skręta nie
pozwolił nam nie zapytać czy ma ochotę zapalić. Przez chwilę
zastanawiałem się czy to moralne, przecież to jeszcze dzieciak, ale jak
zobaczyłem jak wypala nam prawie całego jointa za 1 razem, odpowiedź
była prosta. Tutaj chyba każdy przyjeżdża po to samo... zasmakować
MAROKO. Dosłownie.
Niesamowity urok tego pięknego miasta.
Zgiełk, hałas i wszędzie krzyki sprzedawców targujących się o 1 DIRHAMA.
Nawet sam się targowałem, Tobolko już się na mnie wkurwiał za to,
sprzedawcy też, bo często przeginałem, to czasami dawali mi banana za
darmo, żebym już się zawinął.
Za darmo słodki jest nawet ocet, banany tym bardziej :D
Taka kultura. Niby tak blisko Europy, a jednak wszystko inne. Osobiście
polecam odwiedzić Maroko i zgubić się w sukach (souk) czyli marketach
na świeżym powietrzu, z niewiadomą ilością wąskich uliczek, spróbować
lokalnej kuchni, ogrzać w grudniu, czy samemu potargować się o kilka
groszy.
Nie mam zamiaru nikogo namawiać do takich posunięć. - palenia haszyszu. Już słyszę sygnały policyjnego koguta pod moim domem.
Numer trzy oficjalnie skreślony. Czy było warto? Zawsze jest. Żałować można tylko tego, czego nigdy się nie zrobiło.
0 komentarze