#11 Pojechać na snowboard

03:58

Próbowanie nowych rzeczy to ewidentnie moja ulubiona forma spędzania wolnego czasu.

Tak. Z tym, że nie zawsze musi nam wychodzić od razu.

Któregoś razu znajomi zaproponowali wyjazd w góry. Zimą oczywiście. I to w dodatku w Sylwestra. Jako, że wszyscy jeździli na nartach to ja wybrałem deskę. Kiedyś jak byłem młodszy potrafiłem nawet kickflipa. To dopiero wyczyn, to pewnie zwykła na jazda będzie łatwa.

Jako miejsce docelowe wybraliśmy miejscowość we Francuskich Alpach- La Clusaz. Zero polskich turystów, więc nie było słychać "kurwowania" za plecami. Dostaliśmy się tam autem. Mnóstwo śniegu i piękne widoki z balkonu. Wypożyczyłem sprzęt i na oślą łączkę. Gleba. Wstaję i znów gleba. Jednak deska nie jest taka prosta. Kilkadziesiąt powtórzeń i zacząłem ogarniać. Przerzuciłem się na troszkę dłuższe stoki, co by frajdy było więcej. Tam to dopiero były widoki. Żałuję, że nie posiadam zdjęć z tamtego okresu :( Postaram się opisać za to jak najlepiej potrafię.

Kilka dni jeżdżenia na stoku, upadków i niesamowitych wrażeń, jakie daje snowboard. Czasami trzeba się też zrelaksować. Sylwester w knajpie to całkiem dobry pomysł. 75€ za flaszkę wódki to jednak trochę dużo, ale zaraz... przecież mamy swój alkohol w torbach. Pyk i nalane. Whisky i wódka. Nigdy mi nic nie było jak mieszałem, albo tylko sobie wmawiałem, że nic mi nie jest. Popiliśmy i do baru.

To był okres kiedy nie znałem po francusku ani jednego słowa. Piszę tak jakbym teraz nie wiadomo jak władał tym językiem. No, ale nie mówiłem. Po alkoholu zawsze włączał mi się tryb poligloty. Zacząłem tworzyć jakieś głupie słowa, które brzmią po francusku, hehe to musiało być faktycznie zabawne :D

Na barze zostawiliśmy na pamiątkę szalik polski. Chłopaki z za baru zadowoleni z naszego gestu, więc go powiesili na widoku. Kupiliśmy flaszkę i ogień. Tak, za 75€. Ale ja miałem lepszy pomysł. Przed lokalem schowałem w śniegu alkohol, który nam został. Ja byłem jedynym, który wychodził co chwilę i popijał. Raz, drugi, trzeci... Niestety... nie dotrwałem do Sylwestra. Wstyd niesamowity. Upiłem się przed 24 i zostałem odholowany do pokoju. Smutna historia, ale nie o to tutaj w tym wszystkim chodzi.

Powiada się, że tak jak wejdziesz w Nowy Rok, taki będzie cały rok.

Z racji, że mój wypożyczony sprzęt był już zdany, musiałem pożyczyć od naszej koleżanki deskę. Oczywiście damską. za małą. Z chłopakami stwierdziliśmy, że zrobimy zjazd bez koszulek, w samych spodenkach. Ja nie zrobię tego? Oni na nartach od dziecka, ja na desce. Pierwszy sezon. Zjechałem! Niesamowita frajda, ludzie patrzyli się jak na debili, ale było zajebiście. I teraz ten post nabiera sensu.

Trzeba dostać się na górę. Pojechaliśmy na orczyk. Chłopaki wjechali przede mną, przyszła pora na mnie. Jedna noga z deski, schwytałem końcówkę między nogi i czekam. Moja kolej - szarpnęło mną jak skurwesyn. Gleba. Kurwa, bez koszulki w samych spodenkach. Cały w śniegu. Druga próba skończyła się tym samym.

Spuściłem głowę i poszedłem na wyciąg krzesełkowy. Ludzie pewnie mieli bekę, taki kozak, bez koszulki i nie potrafi wjechać na górę. Obok mnie usiadł jakiś starszy gościu. Delikatny uśmiech na jego twarzy wyrażał dużo. Ja odwróciłem głowę i udawałem, że wszystko spoko, pomimo, że byłem roznegliżowany i cały w śniegu. Zdarza się, trochę zmarzłem, ale za to mam zajebiste wspomnienia.

Wyjazd był kozacki. Strasznie zajarałem się snowboardem. Mega przygoda i fajne wspomnienia. Jeśli ktoś z Was jeszcze nie był na desce to ja polecam z całego serca. Niekoniecznie, żeby od razu jeździć pół nago, ale spróbować zawsze można! Do usłyszenia za tydzień!